Posty

Zazdroszczę..

Obraz
  po niebie szybują klucze przeznaczenia zupełnie jak klucze żurawi w przestworzach nad moją głową piszą sens istnienia po niebie płyną klucze wiolinowe gdyż pełnię życia mierzy się mnogością melodii   przede mną drepcze stadko moich myśli kulawych rozpędzonych uroczo bezskrzydłych   a czas kurczy się mam go coraz mniej wiecznie tkwię w niedoczasie   gdy Bogu wypisze się długopis zasnę nieodwracalnym snem wiecznym   tusz już na ukończeniu czasu coraz mniej zbyt mało na wiersz życia   nie jestem różą jerychońską nie wrócę tu nie obudzę z obumarłego kwiatu i niczego nie dokończę nie nazwą mnie zmartwychstanką   i tego właśnie jej zazdroszczę

Azyl

Obraz
  Głowa utkwiła mi w chmurach. Widzę, że to wygodny stan! Głowa – to w końcu nie dusza, Mikry azyl po prostu mam. W chmurach – wszystko oczywiste! Choć niebo też ma nastroje, Te chmurne miny kłębiaste – Wcale nie muszą być moje! To, co nie klei się w wierszach, Tu w chmurach jest nieistotne. Można odsapnąć w chmur gęstwie Albo pogadać ze słońcem. Ludzie zadzierają głowę, By dojrzeć mój bieżący stan, Grymasów nie widzi nikt z dołu, A ja nareszcie spokój mam! Rozganiam duszy chmurzyska. Wiersze – to gwiezdny pył z nieba. Marzę na chmurze pierzastej, Że z rymów składa się ziemia.

O życiu i gwiazdkach z nieba

Obraz
  W zakrzywieniu świata utknął życia sens I zabawia się ludzkimi duszami, W zakrzywieniach duszyczki zanika śpiew, Myśli nie płyną słodkimi nutami. I jakże często ten świat zakrzywiony! Jakby brakło w życiu oczywistych dróg! Ful tego, czego nie wezmę w ramiona, Bezustannie zbyt mało spełnionych snów. Niecierpliwie na gwiazdkę z nieba czekam. Moją! Przecież już dawno powinna spaść! Ścigam oczyma grafitowe niebo, Żeby w końcu marzeniom istnienie dać. Co noc czyjeś gwiazdki sypią się skrami, Jakby uparły się słodzić cudzy czas, A mojej gwiazdeczki w ogóle nie ma! Nie można marzyć i nie można pójść spać! Tak do mgielnej nocy przyzwyczajona, Próbuję żyć, a nie - oczekując stać, Byle gwiezdny beton nie spadł na głowę, To z zakrzywienia wceluję w prosty czas!

Monotonia

Obraz
  Dzień, który składa się z rytuału Zwyczajnych i monotonnych zdarzeń, Miewa tyle ze szczęściem wspólnego, Że istnieje data w kalendarzu.  Tłamsi naturę zwykły poranek, A monotonia się nie czai, Lecz wdziera w ludzki grafik uparcie, Tkwi na papierze i w każdym zdaniu; Jest królem powietrza, solą życia I jednostajnie powtarza kadry, I nieodmiennie z zegarkiem tyka, Chociaż świat gna do przodu uparty.     Wiecznie pędzący świat nie wie nawet, Że chociaż mknie do przodu z fantazją, Bywa powtarzalny jak obrazek, Monotonny, odbity przez kalkę.

Narodziny

Obraz
  Złocistym uśmiechem się złoci, Złotym ramieniem sięga nieba, Rozdaje odsłony miłości – To ze słów rodzi się poezja.   I łączy w jedno ludzkie ciało - Nierozerwalnie z widmem duszy, ( Po niebie płyną zdania całe ), Burzowe chmury rymem kruszy;   Grą świateł marzenia maluje, Myśli w kolory przyobleka, Niekiedy wraz z wiatrem wiruje W ekstazie. Na rymy nie czeka.   I szaleje razem z wichurą, Bywa, że szaleje ze szczęścia. Unosi jestestwo nad chmury – Tak ze słów rodzi się poezja.

Mój świat

Obraz
  Mój własny świat składa się z kromek chleba, Z tysięcy przelotnych, króciutkich myśli, Z brakujących non stop schodów do nieba, Ze snów, które jeszcze mogą się przyśnić. I ludzi – tych obok, i innych ludzi, Ich zazębiających się małych światów. Bywa: ludzie walczą o świata złudy, A wizje – w prywatnych światach bogate. Zazwyczaj noszę na plecach swój światek, Poruszam się w losie super ostrożnie, I chucham, i dmucham, pieszczę i baczę, By osobisty świat nie runął na mnie. I bronię dostępu, walczę z innymi, Obcymi, też prywatnymi światami. Tropię tajemnicze schody do nieba! Ale… nie ja jedna – wszyscy tak mamy.

Ukłon

Obraz
  Skostniałe ramię wiatru spowija Pędzący do przodu szalony świat, Wielki świat chłosta zimnem niczyim. Cóż! Rzadko się zdarza korzystny czas. Barwią się żółcią dusze wokoło – Wprost z trzewi, bo tak daleko do gwiazd! A moja dusza karmazynowa, Wściekła, na oślep do przodu chce gnać. Wicher tłucze i tłucze o szyby, Jakoby się wtopił w człowieczy żal, A po chwili zmęczony ustaje, Jak gdyby się burzyć i złościć bał. I ustaje, ustaje…ustaje, Jakby się pani słońce kłaniać chciał!   Dumam, że gdy się również ukłonię – W duszy złocisty kolor będzie grał!